Chwała i cześć Wszechmocnemu, który uczy nas kochać

21.paź.2013

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Mam na imię Kasia i mam 34 lata. Moje spotkanie z Chrystusem zaczęło się jakieś 5 lat temu, choć zawsze uważałam, że jestem wierząca. Aby ukazać jak „wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny” i jak wielka jest Jego miłość do nas ludzi, chcę pokrótce opowiedzieć moje życie.

W moim domu rodzinnym świętowało się od czasu do czasu niedzielę i większe Święta idąc do kościoła. Razem modliliśmy się w obliczu jakiejś tragedii, choroby. Muszę w tym miejscu nadmienić, że moi rodzice pobrali się nie do końca z miłości – po prostu ja byłam w drodze. Odkąd pamiętam rodzice często się kłócili, wytykali sobie swoje błędy, obrażali się wzajemnie. W domu nigdy nie było patologii ale relacje jakie były między rodzicami pozostawiały wiele do życzenia. Tata kilka razy się wyprowadzał. Ja często byłam rozbita pomiędzy lojalnością wobec taty czy mamy. Na domiar złego, w trakcie wzajemnego oskarżania się rodziców tata wychodził z domu a mama przycinała mi nie mając gdzie wyładować emocji. W tym momencie chcę powiedzieć, że rodzice zawsze bardzo mnie kochali – tylko nie bardzo kochali siebie nawzajem.

W takich sytuacjach ja również zaczęłam wychodzić – uciekać z domu. Mając lat 17 poznałam chłopaka, którego bardzo pokochałam i oczywiście rozpoczęliśmy współżycie. Zaczęły się wieczorne wypady zakrapiane alkoholem, antykoncepcja, bałagan emocjonalny i rozwiązłość. Zaczęłam palić, pić, palić marihuanę. Z owym chłopakiem rozstaliśmy się po dwóch latach ponieważ mnie zdradził na imprezie i to na moich oczach. Był tak pijany, że niczego nie pamiętał. Zerwałam znajomość, choć przeżyłam ogromną depresję. Rodzice wtedy bardzo mnie wspierali.

Bardzo szybko poznałam kolejnego chłopca, którego bardzo lubiłam, ale nie kochałam. Oczywiście od początku zaczęliśmy ze sobą współżyć. Były imprezy suto zakrapiane alkoholem i narkotykami. Wciągnęłam mojego chłopaka w palenie marihuany, później zaczęliśmy ją sprzedawać. Potem były twarde narkotyki i zdrady. Zdradzałam mojego chłopaka na każdym kroku – z nudów, dla podniesienia sobie wartości, za narkotyki o czym on biedny nic nawet nie wiedział. Kochał mnie a ja go krzywdziłam. Stawałam się coraz bardziej pusta, zgorzkniała i wypalona. Były momenty, że chciałam ze sobą skończyć. Rozprowadzałam narkotyki, żeby mieć na „towar”, puszczałam się, wynosiłam rzeczy z domu. Ćpałam regularnie przez 3 lata, z czego 8 miesięcy bez przerwy. Miałam towarzystwo, które piło i ćpało i namawiałam innych do spróbowania. Wiele osób przeze mnie wpadło w sidła złego. Raniłam potwornie moich rodziców, okłamywałam ich, nie dawałam szacunku. Na trzecim roku studiów pół roku nie chodziłam do szkoły bo wolałam ćpać. Miałam już dość. Z jednej strony bardzo chciałam powiedzieć o tym wszystkim moim bliskim, ale potwornie się bałam, że ich zranię, tak jakbym nie raniła ich wcześniej tylko za ich plecami. Któregoś dnia mama szukając długopisu w mojej torebce znalazła kwity na zastawione w lombardzie rzeczy. Przeżyła szok, pytała dlaczego ich okradam. Wtedy zdobyłam się na odwagę i powiedziałam rodzicom, że biorę narkotyki, bardzo płakali. Podjęłam terapię, ale wszystko w dalszym ciągu z daleka od Boga. Odcięłam się nieco od towarzystwa ale w dalszym ciągu zdarzały mi się wpadki. Chłopak, z którym byłam wreszcie mnie zostawił.

Bardzo szybko poznałam mojego obecnego męża. W narzeczeństwie oczywiście nie było mowy o dochowaniu czystości. Znów były imprezy z alkoholem i czasem narkotykami – co skrzętnie ukrywałam, przed narzeczonym. Pobraliśmy się po ponad rocznej znajomości. Nasze małżeństwo zostało zawarte w grzechu gdyż żadne z nas nie wyspowiadało się należycie. Zaraz po ślubie mąż w mojej obecności podrywał moje koleżanki, żeby pokazać mi jaki z niego macho. Niedługo później zaczął bardzo mocno nadużywać alkoholu, pił ciągami po kilka dni. On pił a ja ćpałam i piłam. Do tego prowadziliśmy bardzo „bogate” życie seksualne – zapraszaliśmy inne pary i osoby do naszego łoża. Były nagie tańce na imprezach i inne niedwuznaczne zachowania seksualne. Do tego cały czas były awantury, przepychanki. Nie umiałam się wyrwać.

W takcie któregoś z zakrapianych wieczorów, mąż bardzo mi naubliżał, gdyż przyznałam mu się, że w dalszym ciągu biorę narkotyki. Po kłótni próbowałam odebrać sobie życie, chciałam powiesić się na klamce łazienkowej. Jednak Bóg miał wobec mnie inne plany, gdyż moja przyjaciółka, która wtedy z nami była poczuła nagle potrzebę sprawdzenia co się ze mną dzieje, jakby to sam Anioł Stróż ją do tego przynaglił, jak później opowiadała. Bez namysłu wybiła szybę w łazience, bardzo mocno raniąc sobie dłonie i odcięła mnie od klamki. To był dla mnie pierwszy sygnał, że Bóg mnie kocha.

Po dwóch latach małżeństwa powiedziałam dość, ograniczyłam bardzo spożywanie narkotyków i alkoholu i zaczęłam walczyć o trzeźwość męża, który był już regularnym alkoholikiem. Pił codziennie kilka piwek, a oprócz tego ciągi. Zaczęły się prośby, groźby, zgłaszania na leczenia, wyprowadzki z domu i walka o męża. Mąż podejmował terapie jedną po drugiej ale przeważnie nie kończył. Jakiś czas zawsze powstrzymywał się od picia ale był grubiański, nieznośny i bardzo wulgarny. Dochodziło czasem do rękoczynów. Czasem budziła się w nas potrzeba zwrócenia się do Boga ale tylko w interesie, żeby coś załatwił. Szliśmy do kościoła, na rekolekcje ale dalej byliśmy bardzo daleko. Były próby wyrwania się z opresji u hipnoterapeutów, irydologów i innych czarodziejów. Obwieszałam się talizmanami, amuletami, stosowałam praktyki feng-szui aby odwrócić zły los. Mąż w pewnym momencie w ogóle przestał chodzić do kościoła i ciągle pił, oszukując się, że to nic takiego. W tym całym bałaganie zapragnęliśmy dziecka. Okazało się, że w normalny sposób nie mogę zajść w ciążę, choć nasze badania wychodziły prawidłowo. Zaczęło się leczenie hormonalne i inne.

Któregoś razu koleżanka z pracy powiedziała mi, że są takie spotkania Odnowy w Duchu Świętym w parafii Św. Józefa w Częstochowie, i że ona na nie chodzi. Wtedy były one prowadzone przez Ojca Cyrana i wspólnotę MAMRE. Poszłam. Spotkanie trwało do 2- giej w nocy. Zostałam na modlitwie wstawienniczej choć nie byłam dobrze wyspowiadana, nie wiedziałam wtedy jednak o tym. Podczas modlitwy zostałam uwolniona od ducha zabobonów, hipnozy, irydologii, feng – szui i innych pseudobogów. Po niedługim czasie też zaszłam w ciążę, która z łaski Pana obumarła w 8 – mym tygodniu. Mąż tego nie wytrzymał i zamiast zająć się mną wpadł w ciąg. Myślałam, że tego już mu nie wybaczę ale stało się inaczej. W tym czasie kilkakrotnie uczestniczyłam w mszach o uzdrowienie, pamiętam, że zawsze gorzko płakałam. Wylewałam morze łez, ale nic więcej się nie działo. Płakałam nad moimi grzechami, ale wtedy myślałam, że nad swoim nieszczęściem. W każdym razie od tego czasu zaczęłam regularnie chodzić do Kościoła, analizować swoje życie i walczyć z samą sobą.

Po pół roku od pożegnania upragnionego dziecka zaszłam w ciążę po raz kolejny. Początki były ciężkie, ale okazało się, że urodziłam zdrowego chłopca. Byliśmy w siódmym niebie.

Szybko jednak okazało się, że nasz synek wymaga bardzo dużo uwagi i absorbuje nas bez reszty swoją obecnością. Nieprzyzwyczajeni do nocnego wstawania, płaczów i odpowiedzialności upadaliśmy raz za razem. Mąż znów zaczął mocno nadużywać alkoholu a ja widząc, że sobie nie radzę ze sobą, własnym dzieckiem i mężem pobiegłam do psychoterapeuty – notabene za namową tej samej koleżanki, która powiedziała mi o wyżej wspomnianych spotkaniach z Chrystusem. Czy to nie jest działanie Pana?

Któregoś wieczoru mąż będąc pod wpływem alkoholu, zrobił karczemną awanturę i wielokrotnie mnie uderzył, podczas gdy nasz synek spał w swoim pokoju. Po tym incydencie wyniosłam się wraz z dzieckiem do rodziców. Wtedy też dowiedziałam się o spotkaniach charyzmatycznych i modlitwach o uwolnienie, które prowadził Ojciec Daniel z Czatachowej. Poszłam pierwszy raz z tatą, który cierpiał na nowotwór w śródpiersiu. Pamiętam, że mieliśmy potworną trudność z wejściem do Kościoła, tak wielu było ludzi. Zostaliśmy wtedy tylko na mszy. Zaraz po tym udało się nam z mamą namówić tatę na spowiedź, choć bardzo długo się nie spowiadał i przyjęcie sakramentu namaszczenia chorych. Tata podjął leczenie, które przyniosło bardzo dobre skutki, gdyż nowotwór uznany przez lekarzy za nieuleczalny zaczął ustępować i ustąpił na tyle, że tata mógł wrócić do pracy i wieść normalne życie. Wtedy już zaczęłam dostrzegać i wierzyć, że Jezus kocha wszystkich bez wyjątku, nawet takich grzeszników jak ja.

Po niedługim też czasie wróciłam do męża, który zobowiązał się do poprawy. Jednak pomimo dobrych chęci z jego strony i mojej nie udawało nam się znaleźć wspólnego języka. Mąż często wyzywał mnie od dewotki, starej babki gdyż dużo się modliłam, czasem nawet utrudniał mi pójście do Kościoła mówiąc, że nie zostanie z synkiem. Oprócz tego po kilku miesiącach znów zaczął sięgać po alkohol, tak, że któregoś razu dostał psychozy alkoholowej. Potem znów były wielkie słowa, przepraszanie i nic więcej. Wtedy już jednak czułam się silniejsza wiedząc, że Chrystus mnie kocha, choć zdarzały mi się upadki. Kiedy, któregoś kolejnego wieczoru mąż wyszedł po piwo zdesperowana wyszłam zaraz po nim chcąc kupić sobie jakiś trunek na „uśmierzenie bólu”. Jednak zamiast tego, słysząc śpiewy dochodzące z kościoła Świętego Józefa, obok którego mieszkam, zostałam wręcz „zaprowadzona” na mszę dla młodych prowadzoną przez Ojca Daniela i Wspólnotę Miłość i Miłosierdzie Jezusa. Weszłam, zostałam. W głowie słyszałam jeden wielki huk, ale mimo to było mi tam bardzo dobrze, nie czułam żadnego lęku, ani strachu.

Po jakiś czasie znów wyprowadziłam się z domu do rodziców, bo mąż znów podniósł na mnie rękę, będąc pod wpływem alkoholu. Bardzo mi ubliżał i to w obecności naszego synka.. Powiedziałam sobie, że to już koniec naszego małżeństwa, że tym razem już nie przebaczę mężowi , niech robi co chce, niech łamie sobie kark, ja już mam dość i choć było mi bardzo trudno czułam, że jestem silna. W tym czasie systematycznie chodziłam na spotkania do ojca Daniela. Kiedy byłam na spotkaniach cały czas czułam, że Bóg jest ze mną i cały czas też miałam myśli, że On chce zbawić nie tylko mnie ale i mojego męża i innych moich bliskich. W trakcie czerwcowego spotkania poczułam drżenie całego ciała, a zwłaszcza kolan i poleciałam do tyłu, wtedy tez dostąpiłam łaski uwolnienia od nałogu papierosowego oraz prawdziwego wybaczenia mężowi i sobie, tego co sobie wzajemnie fundowaliśmy. Po tym czasie nasze stosunki stawać się zaczęły mniej sztywne i napięte, potrafiliśmy się czasem do siebie uśmiechnąć. W ostatnim czasie mąż przystąpił do spowiedzi, czego nie robił już od lat. Zaczął też częściej chodzić na mszę w niedzielę. Największe jednak było moje zaskoczenie gdy mąż zjawił się na spotkaniu charyzmatycznym u ojca daniela w parafii Św. Józefa w miesiącu sierpniu. Zawsze mówił, że to jest sekta, że jestem opętana przez diabła. Tam też spotkaliśmy się i wspólnie się modliliśmy. Zostaliśmy razem do końca mimo, że mąż miał trudność z wytrzymaniem 45 minut normalnej mszy. Wtedy też zostałam jakby przynaglona przez Pana, do złożenia świadectwa, które było bardzo krótkie, powiedziałam tylko, że jestem z mężem w separacji i że on przyszedł dzisiaj do kościoła i jesteśmy tu razem, zabrakło mi słów, tak wiele chciałam powiedzieć. Kiedy odeszłam od ołtarza wiedziałam jednak, że napiszę moje świadectwo, na chwałę Bogu.

W trakcie spotkania, kiedy ojciec Daniel powiedział, że Bóg błogosławi teraz małżeństwom, które są w stanie rozpadu, w kryzysie miałam wewnętrzne odczucie, że mówi również o nas. Nagle straciłam równowagę, ale upadek był bardzo bolesny, nie tak jak w spoczynku w Duchu Świętym. Później biłam się z myślami czy sama z siebie upadłam, bo tak bardzo pragnęłam uzdrowienia naszej relacji, czy Duch Święty chciał mi dać przez to do zrozumienia, że nie będzie łatwo, i że jeszcze dużo będziemy musieli wycierpieć, zanim „staniemy się jednym ciałem w Chrystusie”. Teraz myślę, że to rzeczywiście był dotyk Ducha Świętego, który pobłogosławił naszej bardzo trudnej i wymagającej miłości i jeśli będziemy w nim trwać pomimo przeciwności nie zostawi nas samych. A jak było faktycznie dowiem się po drugiej stronie.

Mąż kilka dni po mszy mówił, że był bardzo wystraszony tym co podczas tej mszy zobaczył, nie był na to gotowy. Jeszcze ma wątpliwości niemniej jednak powoli zaczyna otwierać się na Pana i przyjmować, że to co widział, było uzdrawiającym działaniem samego Boga. Wiem, że wiele trudu i wyrzeczeń przed nami. Na tą chwilę proszę Boga o wyjście mojego męża z nałogu, o pokorę i miłość w naszych sercach. O to aby mój małżonek otworzył drzwi swojego serca na Chrystusa i na naszą rodzinę. Aby przestał oszukiwać się, że sam jest w stanie panować nad swoim życiem. Modlę się także o czystość naszych wzajemnych stosunków, intencji i współżycia i proszę Pana aby oczyszczał nasze serca z egoizmu. Jednak bez względu na to co się stanie i jak potoczy się nasze życie wiem, że nie mam się czego bać, bo Jezus jest przy mnie, kocha mnie taką jaką jestem, słabą, grzeszną i tylko dzięki Niemu i w Nim mogę walczyć ze swoim grzechem. Zapomniałam jeszcze dodać, że moi rodzice pomimo trudów wspólnego życia dalej są razem, a mój trudny związek z mężem umocnił w nich postawę lojalności i również trudnej miłości.

Drodzy bracia i siostry w Chrystusie Panu proszę o modlitwę o łaskę pełnego nawrócenia się mojego męża, wyjście z nałogu i o to aby mąż zechciał przyjąć dar swojej płciowości i płodności i zaakceptował ten dar u mnie, by nasza miłość była czysta, bez cienia egoizmu. Pan aby działać potrzebuje jedynie naszej zgody na bycie jego umiłowanymi dziećmi, zatem proszę „otwórzcie drzwi Chrystusowi” bo pragnie on zbawić każdego z nas. Także Ciebie droga siostro, drogi bracie.

Chwała i cześć Panu Wszechmocnemu, który uczy nas kochać!!!

 

Amen

Czytaj również

W obronie ks.Michała Olszewskiego

W obronie ks.Michała Olszewskiego

Umiłowani Siostry i Bracia na początku Wielkiego Tygodnia został bezprawnie zatrzymany Ks. Michał Olszewski, Sercanin, prawy i oddany Bogu i wiernym Kapłan. Próbują zniszczyć Tego Kapłana ludzie bez sumienia. Stańmy w obronie Ks. Michała modlitwą i dobrym słowem....